Przeczytałem projekt nowego Prawa zamówień publicznych. Oto moje wrażenia z lektury.
Naiwnie sądziłem, że przy okazji implementacji dyrektyw poprawi się to i owo w tych regulacjach, które zostaną przeniesione do nowej ustawy.
Srodze się zawiodłem. Nici z zapowiadanego sądu ds. zamówień publicznych. Nici z ostatecznego oderwania KIO od Prezesa UZP. Nici z powrotu do trzyosobowego składu Izby.
Być może się mylę, ale najwyraźniej twórcy uznali, że przepiszą z PZP to, czego nie zmieniają dyrektywy, a nowości… przepiszą z dyrektyw.
W efekcie mamy produkt, w którym nie widać zbyt wiele wkładu intelektualnego. Nie chcę nikogo obrażać. Napisanie tego projektu z pewnością nie było zadaniem łatwym i wierzę, że osoby włożyły w to wiele wysiłku i zaangażowania.
To naprawdę byłby świetny punkt wyjścia do wielkiej i z pewnością pasjonującej debaty o nowym prawie.
Tyle, że na kilka miesięcy przed wyborami raczej nie będzie czasu na taką debatę.
Projekt przejdzie drobny lifting i trafi do laski. Na Wiejskiej nastąpi silne dopchnięcie kolanem, któremu będzie towarzyszyła retoryka w stylu: „byle zdążyć przed terminem implementacji, potem się poprawi”. Belweder klepnie i… się zobaczy.
Zalety projektu.
Podjęto próbę uporządkowania warunków udziału w postępowaniu. Przyda się tam kilka szlifów, ale wygląda to nieźle.
Rozbudowano przepisy odnoszące się do opisu przedmiotu zamówienia, co również oceniam pozytywnie, choć mam niedosyt co do zamówień na roboty budowlane.
Rozszerzono podstawy wniesienia odwołania poniżej progów – nareszcie!
Bardzo lekka regulacja zamówień poniżej progów z tak długo oczekiwanym przeze mnie zwrotem: „zamawiający nie ma obowiązku stosowania ustawy w zakresie…” zamiast niepotrzebnie sztywnego „nie stosuje się”.
Wady (późno już, więc tylko dwa aspekty).
Struktura aktu – niby powielono PZP, ale chyba niepotrzebnie silono się na oryginalność i miejscami wyszedł bigos.
Normy dotyczące poszczególnych trybów porozrzucano po różnych miejscach ustawy.
Słowniczek to dopiero art. 12.
Bóg raczy wiedzieć, po co wprowadzono rozdział pt. „Monitorowanie systemu zamówień publicznych”.
Warstwa językowa to dramat. Czasem trącący komedią (odwołanie w postaci papierowej, podpisane własnoręcznym podpisem, albo rażąco niska oferta), ale generalnie daleki od poprawnej legislacji.
To wszystko podlane gęstym sosem brukselskiej nowomowy w wersji nadwiślańskiej (czytaj: świętszej od papieża) – interoperacyjność, równość i niedyskryminacja, innowacyjność, partnerstwo, konsultacje…
Kończę na dziś. Być może wrócę jeszcze do tematu.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }