Pod wpływem trzech, niezależnych od siebie wydarzeń zainteresowałem się stylem języka używanego w zamówieniach publicznych. Nie jestem mistrzem pióra i słowa, które za chwilę napiszę odnoszą się w takim samym stopniu do mnie, jak i do Was.
Tak, tak… do Was. Wy też nie jesteście mistrzami pióra (czy piór? 🙂 ).
Nie mam zamiaru nikogo obrazić. Po prostu taka jest smutna rzeczywistość.
Otacza nas stylistyczna mizeria. Jesteśmy w niej zanurzeni po uszy. Nawet głębiej. Do tego stopnia, że nawet nie dostrzegamy otaczających nas potworków językowych i semantycznych nonsensów. Co gorsza, sami je tworzymy.
Uzupełniając dokumenty na wezwanie zamawiającego napiszemy w piśmie przewodnim „odpowiadając na wezwanie z dnia 15 września… „.
Długaśnego zwrotu „postępowanie o udzielenie zamówienia publicznego prowadzone w trybie przetargu nieograniczonego” nie zastąpimy prostym i jasnym „przetargiem .nieograniczonym”.
KIO nie napisze, że coś jest oczywiste. O nie! To musi być „okolicznością notoryjną„.
UZP nie napisze, że zdaniem autora opinii dany przepis jest niezgodny z prawem unijnym. Urząd wskaże, że przepis ten może budzić wątpliwości co do zgodności…
W formularzu oświadczenia z art 24 czytamy: „Ja, niżej podpisany ….. działając w imieniu i na rzecz …… oświadczam, że nie podlegam wykluczeniu z…” A nie wystarczy napisać „nie podlegam wykluczeniu z …” i złożyć podpis?
Ostatnio wpadła mi w ręce opinia, której jedno z pierwszych zdań brzmiało tak: „Przedmiotem opinii jest ustalenie w zakresie Projektu badawczego „tu tytuł projektu – M.L.” dotyczące możliwości wyłączenia z obowiązku stosowania przepisy ustawy Prawo zamówień publicznych zatrudnienia osób zaangażowanych w prace badawcze na rzecz Projektu (umowy o dzieło), na podstawie Art. 4.3.e oraz wyłączenie z procedury udzielania zamówienia rozpoznania rynku.” Google translator lepiej by to ujął.
Na deser pozostawiam mój ulubiony zwrot, tym razem autorstwa prawodawcy: „opis sposobu dokonania oceny spełniania warunków”. Kiedy zapytałem znajomego z Departamentu Prawnego UZP, jak to rozumieć, odpowiedział, że sami do końca nie wiedzą…
Nie podejmuję się analizy przyczyn tego problemu. Trochę jednak o tym myślałem i czytałem (polecam „Warsztat pisarski badacza” Howarda S. Beckera).
Autorytet. O to tu chodzi.
Zamawiający stosując tę nieszczęsną urzędniczą nowomowę chce pokazać wykonawcy, że za nim stoi autorytet władzy państwowej. Imperium. My, król.
Prawnik pisząc swoją opinię ucieknie w gąszcz pojęć nieostrych zostawiając sobie możliwość wycofania się na wypadek, gdyby jakiś inny mądrala zarzucił mu, że się myli. Zawsze będzie mógł powiedzieć: „przecież ja nie stwierdziłem, że przepis jest niezgodny z prawem UE”. Faktycznie, on napisał tylko, że jakiś hipotetyczny ktoś mógłby mieć pewne wątpliwości. I autorytet uratowany.
Odpowiednie dać rzeczy słowo? Proszę bardzo. Bełkot.
{ 1 komentarz… przeczytaj go poniżej albo dodaj swój }
Ekwilibrystyka słowna często zastępuje wiedzę i umiejętności. Zgadzam się – wszystko po to – aby zostawić sobie „wyjście awaryjne”. Niestety nie ma możliwości regulacji tej problematyki – ale zawsze można w to uderzyć i starać się wyciągnąć konkret.
Warsztat pisarski badacza – chętnie sprawdzę.