W świecie nauki konferencji nie brakuje. Mam nawet wrażenie, że jest ich zbyt wiele, co często odbija się na ich jakości – niewiele wnoszą do debaty naukowej.
Niektóre z nich mają jednak szczególne znaczenie: zjazdy katedr i konferencje (sympozja) organizowane przez stowarzyszenia naukowe.
W dziedzinie zamówień publicznych jest nieco inaczej. Jak dotąd na uczelniach wyższych nie funkcjonują”katedry prawa zamówień publicznych”. Materią zamówieniową zajmują się pracownicy katedr prawa administracyjnego (materialnego), prawa gospodarczego, publicznego prawa gospodarczego, prawa finansów publicznych etc.
W tej sytuacji funkcję głównej konferencji z zakresu ZP pełni coroczna konferencja naukowa współorganizowana przez Urząd Zamówień Publicznych oraz jeden z ośrodków naukowych.
W tym roku gospodarzem X Konferencji Naukowej był Wydział Prawa Uniwersytetu w Białymstoku.
Ku mojej radości otrzymałem zaproszenie i w kalendarzu pod datami 26 i 27 czerwca wpisałem „konferencja ZP na UwB”.
Program prezentował się smakowicie. Pierwszy dzień spełnił moje oczekiwania, choć z dużą niecierpliwością czekałem na dzień drugi, zwłaszcza na panel poświęcony zamówieniom zrównoważonym.
Niestety pod koniec pierwszego dnia dowiedziałem się o śmierci mojego Taty, wobec czego najszybciej jak się dało wróciłem do Olsztyna i nie dane mi było uczestniczyć w dalszej części konferencji.
Referaty konferencyjne ukazały się drukiem. Wersji elektronicznej jeszcze nie widzę, ale pewnie wkrótce będzie ją można pobrać stąd.
Jak zwykle po wystąpieniach panelistów odbyła się ciekawa dyskusja. Swoje trzy grosze do niej dorzuciłem.
W kontekście planowanych zmian wyraziłem pogląd, iż zanim zaczniemy przygotowywać nową ustawę warto dobrze poznać potrzeby rynku ZP. I tu potrzebne są solidne badania naukowe z udziałem ekonomistów (ci na szczęście są), logistyków (to postulat Pani Elżbiety Gnatowskiej), politologów (to postulat mój) i pewnie przedstawicieli innych dyscyplin naukowych.
W wątku dotyczącym progu stosowania ustawy, powiedziałem to, o czym myślę od dawna. Próg „bagatelności” rodzi tak wiele problemów, że warto z niego zrezygnować na rzecz progu (pamiętacie 60.000 EURO?), poniżej którego ustawa pozwalałaby na szereg ułatwień (vide: dawne usługi niepriorytetowe). Cały czas jednak mielibyśmy do czynienia ze stosowaniem ustawy, której jednym z celów jest ułatwienie przedsiębiorcom uzyskania dostępu do zamówień publicznych.
Odniosłem się też do kwestii traktowania KIO jako sądu. Uważam to za zbyt daleko idący skrót myślowy. To, że KIO może występować do Trybunału Sprawiedliwości UE z pytaniami prejudycjalnymi, jeszcze nie czyni z Izby sądu. Podobnie jak fakt (niezaprzeczalny), że Izba wykonuje funkcje jurysdykcyjne (w końcu rozstrzyga spory w sposób wiążący).
Jako ktoś, kto zajmuje się badaniem prawa międzynarodowego praw człowieka wiem, że duże znaczenie ma kwalifikacja prawnokrajowa danego organu. Polski prawodawca nie ulokował KIO w strukturze sądownictwa, wobec czego samo rozstrzygnięcie Izby nie oznacza, że odwołujący miał zapewnione tzw. prawo dostępu do sądu.
Nie wpadajmy więc z samozachwyt. System środków ochrony prawnej z PZP działa naprawdę nieźle (choć zawsze można coś poprawić), ale ze względu na standardy konstytucyjne i prawnomiędzynarodowe wymaga efektywnej kontroli sądowej.
A tą efektywnością jest problem:
a. poziom merytoryczny rozstrzygnięć niektórych sądów okręgowych – sędziowie niektórych sądów po prostu nie mają okazji, by zdobyć doświadczenie w tej materii (jedynie 3 % skarg trafia do sądów spoza Warszawy)
b. opłata od skargi – mimo wyroku TK z 2014 r. – wciąż jest zbyt wysoka i stanowi barierę w dostępie do ochrony sądowej.
Szlifujmy system odwołań do KIO, ale nie zapominajmy o efektywnej kontroli sądowej.
10
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }