W zamówieniach publicznych dużo się teraz dzieje. Nie, nie chodzi mi o kolejną odsłonę „Polski w budowie”.
Przetargowcy siedzą teraz w sprawozdaniach.
Ja też nie znoszę pisania sprawozdań, raportów etc., a na uczelniach takich uciech nie brakuje. Muszę jednak przyznać, że wiążą się z tą nieszczęsną sprawozdawczością jakieś plusy.
Są tacy zamawiający, którzy dopiero teraz zadają sobie pytania w stylu: to ten wydatek sprzed roku, to było zamówienie publiczne? W tym momencie sprawozdanie ujawnia swą funkcję dydaktyczną. Wprawdzie będzie to lekcja na przyszłość, ale dobre i to.
Sporo wątpliwości rodzą wydatki związane z podróżą służbową pracownika (diety, ryczałty, zwrot kosztów podróży, noclegu etc.).
Nie chcę się mądrzyć. Uważam jednak, że przy tego rodzaju wydatkach warto kierować się regułą:
Zamówienie publiczne pojawi się tam, gdzie dochodzi do zawarcia umowy pomiędzy zamawiającym (będącym jednocześnie pracownikiem) a podmiotem realizującym jakieś świadczenia (najczęściej usługi) na rzecz pracownika zamawiającego.
Zatem wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z ryczałtem na noclegi, na komunikację miejską, dietą, kilometrówką – tam zapewne nie będzie zamówienia publicznego.
Ale, jeżeli pracownik śpi w hotelu, je tam posiłki, rozbija się taksówkami i za to wszystko płaci, bierze faktury (wystawione na zamawiającego), a następnie przywozi te faktury do księgowości i dostaje zwrot poniesionych wydatków – tam będzie już zamówienie.
Oczywiście uświadomienie sobie tej prawdy dopiero na etapie przygotowywania sprawozdania nie musi oznaczać stryczka (choć zapewne wywoła objawy stresu). Prawdziwy problem pojawi się dopiero wtedy, gdy wysokość jakiejś kategorii wydatków przekroczy próg 14.000 EURO.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }