Mój znajomy jest właścicielem hurtowni środków czystości, artykułów BHP itp. Jego firma weszła na rynek zamówień publicznych i czasem rozmawiamy sobie o zmiennych kolejach losu wykonawcy w świecie przetargów.
Dziś spotkaliśmy się w szkole, skąd odbieraliśmy nasze córki. Zgadnijcie, o czym zaczęliśmy gawędzić.
Jasne – o koronawirusie 🙂 Oczywiście w kontekście zamówień publicznych.
Gdyby nie ten kontekst, w ogóle nie podjąłbym tematu w ramach protestu przed nakręcaniem – nomen omen – niezdrowych emocji przez ogłupiałe do reszty media.
Jak się okazuje, azjatyccy producenci niektórych środków wstrzymali wysyłkę niektórych swoich produktów do Europy. W konsekwencji ceny tych produktów poszybowały pod niebiosa, do tego wielu z nich po prostu zaczęło brakować na półkach.
Co w takiej sytuacji ma zrobić wykonawca, który realizuje zamówienie polegające na sukcesywnej dostawie takich produktów?
Wszystko zależy od treści zawartej umowy.
Możliwych opcji jest wiele: od skrajności polegającej na odpowiedzialności wykonawcy na zasadzie ryzyka i drakońskich karach umownych po klauzule waloryzacyjne (choć wątpię, czy w tej branży takie klauzule się stosuje) i umownie przewidzianą możliwość podwyższenia wynagrodzenia w takich sytuacjach. W grę mogą wejść rozwiązania pośrednie, jak też np. art. 144 ust 1 pkt 1 PZP.
Czy startować w przetargu na dostawę produktów, których zaczyna brakować?
Takie sytuacje uzmysławiają, jak ważne jest dokładne zapoznanie się z dokumentacją przetargową (zwłaszcza z projektem/wzorem umowy) i dopiero na tej podstawie właściwe skalkulowanie ryzyka.
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Pandemia koronawirusa może wnieść wiele niewiadomych do spraw zamówień publicznych. Zastanawiałem się czy unijne regulacje prawne w tej dziedzinie przewidują szczególne rozwiązania na wypadek pojawienia się takich zdarzeń, a także czy przyjęte w ramach poszczególnych tarcz antykryzysowych krajowe środki spełniają swoje cele.
Dzień dobry Panie Wojtku, nie prowadziłem takich badań, więc nie będę się wymądrzał :).
COVID ma też dobre strony. Mam wrażenie, że doceniliśmy zalety rozwiązań elektronicznych, co przygotowało nas mentalnie na elektronizację. Rozsmakowaliśmy się też w szkoleniach online, co znacząco zwiększyło dostęp do wiedzy. Przed pandemią ci, którzy pracują w dużych ośrodkach mieli nieporównywalnie łatwiejszy dostęp do szkoleń, które zwykle były organizowane w ich miastach. Dla osób z mniejszych ośrodków to niekiedy był problem: podróż trwała znacznie dłużej niż samo szkolenie, natomiast na szkolenia dwudniowe pracodawcy wysyłali niechętnie. Teraz wystarczy dostęp do internetu.